Kazimierz Oroś ze swą najnowszą książką w ręku.  Fot. Wydawnictwo Literackie
Kazimierz Oroś ze swą najnowszą książką w ręku. Fot. Wydawnictwo Literackie
Bogdan Gancarz Bogdan Gancarz
617
BLOG

(LXI) Kazimierz Orłoś kończy 80 lat

Bogdan Gancarz Bogdan Gancarz Kultura Obserwuj notkę 46

Na stare lata wiele osób wraca do wspomnień, z przędziwa pamięci snuje opowieści pamiętnikarskie, stara się przywołać to, co już minęło, co było. Prozaik Kazimierz Orłoś, który 26 grudnia 2015 r. skończy 80 lat, uznał że i na niego przyszła pora przywoływania przeszłości.

 

Wybrał formę opowieści rodzinnej, zakorzenionej w spisanych wspomnieniach rodziców i pamięci własnej. Cała jego twórczość prozatorska jest zresztą zakorzeniona w rzeczywistości. Dobrym wzorem takiego podejścia do pisarstwa, były powieści i opowiadania rodzonego wuja, Józefa Mackiewicza, pisane zgodnie z jego maksymą, że „jedynie prawda jest ciekawa”.

„Nigdy nie brałem pod uwagę kreacji świata fikcyjnego, zawsze byłem mocno związany z życiem, z rzeczywistością, z ludźmi, których poznałem, obserwowałem gdzieś tam w różnych miejscach kraju. O tym mogłem pisać” – mówił w 2002 r. Kazimierz Orłoś w rozmowie z Dariuszem Jarosińskim, opublikowanej w 48 zeszycie „Arcanów”.

„Arcana” wybrał Kazimierz Orłoś na miejsce pierwodruku swych opowiadań „Dom na głowie matki”  (2001) i „Dziewczyna z ganku” (2005). Również jego najnowsza książka „Dzieje dwóch rodzin. Mackiewiczów z Litwy i Orłosiów z Ukrainy”, znalazła swój drukowany początek, w publikacji w 2002 r. na łamach „Arcanów”, „Wspomnień rodzinnych z Petersburga” Seweryny z Mackiewiczów Orłosiowej, matki autora, siostry Stanisława i Józefa Mackiewiczów, zmarłej w tymże roku w wieku blisko 102 lat.

Przypominanie przez autora kto kogo rodził” nie ma na celu chełpienia się parantelami, lecz zrozumienie „skąd jego ród”, przywołanie ludzi kresowej Atlantydy, po których pozostały przeważnie szczątki dokumentów, niekiedy groby, ruiny ich siedzib, albo jedynie stare drzewa które zasadzili swoją ręką.

23-letni Orłoś zaniósł w 1958 r. Jarosławowi Iwaszkiewiczowi, redaktorowi naczelnemu „Twórczości”, swe pierwsze opowiadanie. Młody adept literatury był warszawianinem z urodzenia, jego matka Seweryna (1900-2002) pochodziła jednak z Wileńszczyzny, ojciec zaś Henryk (1896-1983) z Podola. Okazało się, że przyszedł do dalekiego krewnego.

„Kiedy się przedstawiłem, zapytał od razu, kim była dla mnie Bogumiła Orłosiowa” – wspominał spotkanie z Iwaszkiewiczem. „A to była matka mego ojca – babka po mieczu, Zwolińska z domu, żona mego dziadka, Tadeusza. Iwaszkiewicz pamiętał  ją – z majątku naszych wspólnych krewnych, Iwaszkiewiczów z Oratowa na Ukrainie. Po latach, we wspomnieniach drukowanych w »Życiu Warszawy« (fragment książki Podróże do Polski) czytałem: »Wizyta u Pietraszkiewiczowej! To była najmłodsza z trzech sióstr Sławińskich [siostrzenic Sabiny Iwaszkiewiczowej z Oratowa – K.O.], (...) z którymi razem jeździło się do lasu i w powrotnej drodze śpiewało »Rewe ta stohne...«. Były tam jeszcze Amelka Załęska, Kostunia Witwicka, Bogusia Orłoś (...). Marynia Pietraszkiewiczowa była jeszcze taka śliczna, kiedy witała mnie w swoim mieszkaniu na ulicy Gontyny».

Pamiętam, że moja matka opowiadała o tych związkach. Marynia Pietraszkiewiczowa ze Sławińskich, jak pisze Iwaszkiewicz była jednocześnie: siostrą cioteczną mojej babki Bogumiły Orłosiowej, żoną wuja mojej matki – Ksawerego Pietraszkiewicza, czyli brata mojej drugiej babki, z Pietraszkiewiczów Mackiewiczowej, ciotką mojej matki i mego ojca równocześnie oraz matką chrzestną mego ojca, Henryka Orłosia! (...). Próbowałem to wszystko pojąć i zapamiętać, ale raczej bez skutku” – pisze Orłoś.

„Sławińscy, Zwolińscy, Pietraszkiewiczowie, Iwaszkiewiczowie – wszystko to były familie kresowe, związane z Podolem. Ludzie, którzy tam żyli od pokoleń – w Pierwszej Rzeczypospolitej, potem pod zaborem rosyjskim – i których dopiero rewolucja bolszewicka zmusiła do emigracji. Orłosiowie nie pochodzili z Podola. Rodzina była z Galicji. Mój prapradziad Michał znalazł się na Ukrainie prawdopodobnie z początkiem XIX wieku, emigrując za chlebem na bogatą Ukrainę. I tam, z żoną Agnieszką z Piekarskich, pracowali w majątku Józefa Krasińskiego w Sujemcach niedaleko Nowogrodu Wołyńskiego. Natomiast rodzina mojej matki, Mackiewiczowie, wywodziła się z Wileńszczyzny. Majątek mieli oni w Bersztach koło Nowego Dworu, na obrzeżach Puszczy Bersztańskiej – do czasu, kiedy po powstaniu styczniowym został on prawdopodobnie skonfiskowany, a dziad dziadki, mój pradziad Bolesław, zesłany został w głąb Rosji” – wylicza autor „Dziejów dwóch rodzin”.

Z kronik rodzinnych wyłania się obraz przodków, którzy walczyli z wrogami ojczyzny, płacąc za to cenę prześladowań i deklasacji materialnej. Zasilali następnie szeregi inteligencji, ciężko pracując na kawałek chleba i zajmując z czasem dzięki usilnej pracy, wybitne miejsca w społeczeństwie. Tak było choćby z Ksawerym Pietraszkiewiczem, w 1839 r. uczestnikiem sprzysiężenia Szymona Konarskiego, zesłanym w sołdaty na Kaukaz, w 1870 r. emigrującym do Krakowa, gdzie przez 17 lat prowadził pensję dla panien z kresów, tak było ze Stanisławem i Józefem Mackiewiczami, którzy w żołnierskich siodłach wojowali z bolszewikami, potem zostali zaś wybitnymi publicystami i pisarzami, tak było z Henrykiem Orłosiem, uczestnikiem polskiej konspiracji szkolnej w gimnazjum w Humaniu (gdzie jego starszym kolegą był późniejszy poeta i prozaik Eugeniusz Małaczewski), żołnierzem w wojnie polsko-bolszewickiej, potem zaś znanym fitopatologiem, znawcą grzybów i chorób drzew.

 

 

W 2010 r. Orłoś ruszył na Ukrainę śladami przodków. Śladów tych pozostało zaś niewiele. Podróżnik uruchamiał więc niekiedy wyobraźnię. W Nowogrodzie Wołyńskim nie ma już kościoła, gdzie w 1846 r. brali ślub pradziadkowie autora ze strony ojca. Pozostało jedynie miejsce po nim nad płynącą w dole Słuczą. „Czy staropolskim zwyczajem panowie wystąpili w kontuszach? Jakie suknie nosiły kobiety? Czy były kwiaty? Czy towarzystwo podeszło do balustrady nad wysokim brzegiem rzeki płynącej w głębokim wąwozie, wygiętej w łuk i połyskującej w słońcu? – zastanawiał się po latach prawnuk. Był w Berdyczowie, gdzie w kościele pokarmelitańskim oglądał tablicę epitafijną z XVIII w. swego przodka Ignacego Bedło-Zwolińskiego, miecznika latyczowskiego.

„Dwa odmienne światy: dzieciństwo mojej matki to miasta – Petersburg, Wilno i Kraków. Wyjazdy na wieś raczej krótkie, zawsze latem. Kontakt przede wszystkim z mieszkańcami miast. Przyroda jest na dalekim planie. U mego ojca przeciwnie: wsie na Podolu, otoczone bezkresnymi polami. Bujna przyroda wokoło. Ludzie żyjący rytmem zmieniających się pór roku. Rzadkie wyjazdy do małego, w porównaniu z Wilnem i Krakowem, Humania – kresowego miasteczka. Odwiedziny u krewnych – pisze Orłoś.

W 2010 r. był również m.in. w Udyczu, gdzie urodził się jego ojciec. Domu dziadków już nie było. „Nawet fundamentów nie mogę znaleźć” – wspomina. Zachowały się jedynie stare klony, lipy i dęby oraz staw, gdzie ojciec autora kąpał się dzieckiem. Orłoś odnalazł także staw w Oratowie. „Tutaj odbywały się wieczorami połowy raków, goście pływali na łódkach, płonęły łuczywa. Babcia Bogumiła śpiewała » Rewe ta stohne Dnipr szyrokyj...«. Teraz jest dzień, staw odbija obłoki, wśród drzew po drugiej stronie widać domy. Minęło sto lat” – wspomina ukraiński peregrinus.

Ojciec autora pamiętał z dzieciństwa prawdziwego lirnika, ślepca prowadzonego przez chłopca, który grając na lirze korbowej śpiewał znaną dumę kozacką „Oj na hori tam żenci żnut’, a popid horoju, jarom, dołynoju kozaky idut”.

W zbiorach rodzinnych autora zachowało się szczęśliwie bardzo wiele rodzinnych fotografii i dokumentów. Liczne z nich zostały zreprodukowane w książce. Widać na nich m.in. małą Sewerynę Mackiewiczównę, w towarzystwie braci: Stasia i Józia. Wzruszające są zdjęcia 10-letniej Seweryny i 8-letniego Józia, wykonane w 1910 r. na Riwierze francuskiej.  Na jednym z nich Józio Mackiewicz obejmuje psa Perdreau. Mackiewiczowie mieszkali w willi „Riva Bella” w Beaulieu-sur-Mer koło Nicei. „Nadszedł kwiecień i w Beaulieu stało się bardzo gorąco. Morze lśniło cudownie w słońcu. Zbliżała się Wielkanoc. Żegnało nas czule małżeństwo Marcelin, którzy na jednym z tarasów wywiesili tabliczkę z napisem: »Terrase de famille Mackewitz« oraz posadzili drzewo z tabliczką: »L’arbre de Jospeh Mackevitz«, przy czym pan Marcelin, trzymając chorągiew francuską w ręku, przemawiał patetycznie do Józia” – wspominała Seweryna Orłosiowa. Ciekawe, czy »L’arbre de Jospeh Mackevitz« jeszcze żyje?

Rodzice autora pobrali się w 1933 r. On zaś urodził się w 1935 r. Pamięta więc stosunkowo dobrze czasy okupacji niemieckiej m. in. dramatyczny epizod z Powstania Warszawskiego, gdy stali pod murem kamienicy, czekając na rozstrzelanie przez rosyjskich żołnierzy RONA. Przykładem tragizmu losów Polaków jest historia rodziny Brunona Orłosia, brata stryjecznego ojca autora. Po traktacie ryskim pozostali na terenie Ukrainy sowieckiej. W latach 30. Brunon i jego żona zostali aresztowani i wywiezieni do łagrów. Kilkunastoletnią córkę Zosię udało się wyekspediować do Polski, gdzie znalazła się pod opieką rodziny. W czasie wojny wyszła za mąż za podchorążego AK Jerzego Wiszniowskiego. Urodził im się syn Janusz. W 1944 r. Niemcy otoczyli dom w Michalinie pod Warszawą, gdzie mieszkali Wiszniowscy oraz kilku innych żołnierzy AK, został otoczony przez Niemców. W walce zginęli wszyscy dorośli mężczyźni w tym pchr. Jerzy Wiszniowski. Zofia Wiszniowska, będąca w 9. miesiącu ciąży wyskoczyła wraz z synem z płonącego domu. Została draśnięta kulą, synek został zaś zraniony w nogę. Niemcy aresztowali Zofię, ranne dziecko zostało zaś przez „granatowych” policjantów odwiezione do szpitala w Warszawie  a następnie przekazane rodzinie mieszkającej w Albigowej pod Łańcutem. „Po wojnie Janusz zamieszkał ze stryjostwem w Warszawie. Doczekał się powrotu z Rosji rodzonej babki – Zofii Orłosiowej, żony Brunona, który zmarł w sowieckim łagrze” – wspominał Henryk Orłoś.

Zofia Wiszniowska została rozstrzelana w maju 1944 r. wraz z grupą współwięźniarek z Pawiaka. Ta tragiczna historia jednak nie skończyła się na tym. Na początku lat 80. z Januszem Wiszniowskim skontaktowała się kobieta, poszukująca krewnych zamordowanej matki. Po wywiezieniu w 1944 r. przez Niemców z transportem dzieci-sierot, trafiła do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie została przysposobiona. „O tym, że jest sierotą dowiedziała się w 1960 roku, po śmierci przybranej matki” – wspomina Kazimierz Orłoś. Rozpoczęła poszukiwania. Gdy przywieziono ją do Piotrkowa, na rączce miała opaskę z nazwiskiem „Wisnewska”. Po latach skojarzyła je z nazwiskiem Zofii Wiszniowskiej, znalezionym na liście więźniarek Pawiaka. W 1985 r. doszło do konfrontacji z osobami, które pamiętały jej domniemaną matkę. „To Janusz poprosił, aby mama i stryj [Jerzy], jako jedyni z rodziny, którzy Zosię pamiętają, powiedzieli: jest podobieństwo Elżbiety do matki czy nie ma. Pamiętam tę wizytę i to, co powiedziała moja mama: »Boże, myślałam, że weszła Zosia«. Stryj Jerzy także mówił o uderzającym podobieństwie – w rysach twarzy, w sylwetce, w ruchach. Dla niego i dla mamy nie było wątpliwości: przyszła do nas córka Zosi” – wspomina Kazimierz Orłoś.

Losy rodziny autora splotły się również z litewskimi rodzinami niespokrewnionych ze sobą Matułajtisów. Za Matułajtisów wyszły za mąż siostry Antoniego Mackiewicza, dziadka Kazimierza Orłosia. Jeden z nich został z czasem aktywnym działaczem litewskiego ruchu narodowego i zamieszkał z rodziną w Kownie, drugi zaś, lekarz, opowiedział się po stronie bolszewików i zamieszkał później w Leningradzie.

Narracja książki kończy się w 1945 r. Kazimierz Orłoś zapowiedział napisanie drugiej części rodzinnej panoramy losów polskich, zawierającej jego własne wspomnienia. Obyśmy nie musieli długo na nie czekać.

 

Kazimierz Orłoś, „Dzieje dwóch rodzin. Mackiewiczów z Litwy i Orłosiów z Ukrainy”, Kraków 2015, Wydawnictwo Literackie, ss. 496.

 

 

Tekst ukaże się drukiem 126 zeszycie dwumiesięcznika „Arcana”.

 

Zobacz galerię zdjęć:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura